sobota, 19 lutego 2011

Trzymałem tygrysa za ogon

Dziś około południa spotkałem na ulicy Chiang Mai dwoje Polaków, Asię i Michała.
Wybierali się właśnie do Królestwa Tygrysów, więc postanowiłem się do nich przyłączyć (zwiedzanie kolejnych klasztorów buddyjskich może poczekać). I tak oto znalazłem się w miejscu dość niezwykłym. Miejscu gdzie można sobie wybrać wielkość tygrysa - są malutkie, małe, średnie i duże. Ja wybrałem z Asią te średnie, póltoraroczne, Michał wybrał te małe.
Zwiedzanie polega na przebywaniu w zamkniętej klatce z tygrysami, w dość dużej bliskości... można było pogłaskać kotka i pociągać go za ogon ;) Podobne miejsce w Tajlandii znajduje się na zachodzie od Bangkoku - Tiger Temple, podobno też jest fajnie ;)
A oto i kilka fotek.






piątek, 18 lutego 2011

Monks - czyli mnisi

Jak Tajlandia, to Buddyzm. Jak Buddyzm, to mnisi.
Jak mnisi to... sam nie wiem ;)

Dziś tylko fotki, zrobione w Sukhothai, za kilka dni może napiszę o nich coś ciekawego.








czwartek, 17 lutego 2011

JA

Otrzymałem niedawno maila, w którym zarzuca mi się nie pisanie nic o sobie (dzięki Zu!). Po krótkim zastanowieniu – Zu ma rację, więc zabieram się do zmiany tej rzeczy.

W całej podróży, która już prawie trwa dwa tygodnie chyba radzę sobie dosyć dzielnie.
Umiem znaleźć miejsca, gdzie jedzenie nie szkodzi (przynajmniej tak mi się zdaje) i dobrze smakuje przy czym jest niedrogie. Zgodnie z zasadą, aby zawsze kierować swoim nosem. Umiem całkiem dobrze targować się z kierowcami tuk-tuków, szybko znajduje sposób na przesiadkę na komunikację miejską, czyli tanią, jak to miało miejsce np. w Bangoku – wodne taksi za 1,2 zł.
Umiem znaleźć całkiem przytulne i umiarkowane cenowo miejsce do spania, póki co zawsze z łazienką.
Umiem zaprzyjaźnić się z mieszkającymi tu ludźmi. Umiem odwzajemnić się uśmiechem, co czasem pozwala na zrobienie kolejnego zdjęcia. Np: ja i Tajka (a może Taj?)



Nie umiem uchronić się od komarów, mimo ogromych wysiłków, co chwila smarowania się jakimś syfem z DEET 25% (silny środek odstraszający komary, póki co nie znalazlem tutaj silniejszego).
Czasem nie umiem pohamować dreszczy na widok 1,5 m porzuconej skóry węża, jaszczurek biegających pod sufitem czy widoku prażonych 5 cm karaluchów. Indiana Jones ze mnie żaden.

Nie jest ze mną jednak tak najgorzej a zgodnie z zasadą „co cię nie zabije to cię wzmocni” patrzę śmiało w przyszłe dni wyjazdu.
Jutro rano wyjeżdzam do Chiang Mai, na północ Tajlandii. Autobus 7.30. Druga klasa. Klimatyzowany.
Nie mam jeszcze biletu, ale że odjeżdżają o tej porze trzy autobusy różnych linii, myślę że z biletem problemu nie będzie. Czas przejazdu określony jest na 5,5 h. hmmm. zobaczymy. Ciekawe czy tak jak w pociągu podadzą obiad. A więc w drogę, ku przygodzie!