Dziś z samego rana wybrałem się do kompeksu świątynno-pałacowego (nazwy w tej chwili nie pamiętam, później dopiszę). Muszę przyznać, że robi ogromne wrażenie. Głównie mam na myśli ilość szczegółów i zdobień. Musiało to miejcowym rzemieślnikom zająć trochę czasu...
Zwiedzając spędziłem cały poranek do południa – po czym zorientowałem się, że jeszcze nie zjadłem śniadania. Ostatkiem sił znalazłem garkuchnię (zajeło mi to conajmniej 3 minuty) gdzie pożywiłem się w towarzystwie mnicha buddyjskiego. Na odpowiedź, że jestem z Polski – uśmiechnął się szeroko.
Popołudnie spędziłem na bazarze amuletów, pływając miejskimi tramwajami wodnymi, jeżdżąc kolejką nadziemną (super nowoczesna kolejka na palach, klimatyzowana!) oraz pozdziemną (adnotacja jak przy kolejce nadziemnej). Później wizyta w chinatown (WOW) i na kolację w okolicę hotelu. Mam tutaj sprawdzony bar gdzie dają dobry pathaj (nie wiem jak się to pisze) (jest to makaron ryżowy z warzywami i chyba kurczakiem) :)
jest co zwiedzać!
OdpowiedzUsuńte kolory i faktury.
już nie mogę się doczekać aż sam tam pojadę.
pozdrowienia!
naprawdę pięknie tam! i jakie jedzenie!!! niesamowity kraj, który tez musze odwiedzić!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!:)
:)
OdpowiedzUsuń