sobota, 21 stycznia 2012

Birma czy raczej Myanmar

Lot do Yangon byl opozniony. Z przyczyn technicznych wylecielismy prawie dwie godziny pozniej. Trudno. Co robic. Tanie linie. W duchu nawet liczylem, ze moze odwolaja lot, to wtedy dostal bym calkiem przyzwoite odszkodowanie z mojego ubezpieczenia.
Jednak wylecielismy. Tez dobrze.

Lot jak lot. Sporo w samolocie bylo birmanczykow pracujacych na stale w Malezji. Troche turystow, ale nie za duzo. Na miejscu kontrola paszportowa, odbior bagazu. Od kilku miesiecy Yangon ma nowy miedzynarodowy terminal lotniczy. Calkiem duzy i dosc nowoczesny.
Przed wyjsciem grupa ludzi czekajacych na przylot samolotu. Rodziny, naganiacze, taksowkarze. Jeden z nich proponuje mi taksowke do centrum za 15$. Wiem, ze to sporo za duzo, proponuje 8$. Nie zgadza sie. Trudno. Jego strata. Zaczepia mnie nastepny. Po krotkich negocjacjach mowi, ze pojedzie za 10$ i juz nizej nie chce zejsc. Troche sporo, wiec wracam na hale przylotow. Moze znajde kogos kto wezmie ze mna taksowke. Widze pare bialych turystow. Widzialem juz ich z dala w Kuala Lumpur i zastanawialem sie czy to przypadkiem nie Polacy. Podchodze wiec do nih i mowie - Czesc! Moje przypuszczenia sa trafne i tak poznaje Natalie i Szymona, mlode malzenstwo z Krakowa, z ktorym podrozowalem przez ostatnie dwa tygodnie.


Natalia jest obecnie studentką języka chińskiego na stypendium w Chinach, Szymon jest doktorantem w Krakowie.

Ciężko opisać to co wydarzyło się przez ostatnie dwa tygodnie. W skrócie nasza trasa przebiegała następująco:

Po dwóch dniach w Yangon ruszyliśmy nocnym autobusem do Mandalay. Dwa dni zwiedzania okolicy (jest co oglądać) udaliśmy się dość rozklekotanym autobusem do Bagan, czyli odpowiednika kambodżańskiego Angkor.
W Bagan zabawiliśmy kilka dni, z czego ja zostałem dzień dłużej od Natalii i Szymona. Tak mi się tam spodobało, że czułem ogromny niedosyt i w ostatniej chwili postanowiłem zostać. Kiedy piszę te słowa, wiem już, że było warto.
Z moimi współtowarzyszami podróży spotkałem się w Inle, gdzie dnia następnego spędziliśmy piękny dzień na Inle Lake. Tutaj wspomnę tylko, że niestety zmogła mnie jakaś choroba i przez ten dzień czułem się fatalnie. Do dziś nie wiem czy było to skutkiem biegania boso po zimnych cegłach Bagan o wschodzie słońca, czy może skutek niedopieczonej ryby w Inle. Dość, że wygrzawszy się pod czterema kocami następnego dnia czułem się już znośnie.
Jako, że moi krakowscy przyjaciele wylatywali do Indonezji tydzień przed moim lotem, po pobycie w Inle wspólnie dojechaliśmy do Yangonu, gdzie zwiedzaliśmy największe zabytki tego miasta. Kiedy nadszedł czas, aby się pożegnać było smutno. Przez te dwa tygodnie zżyliśmy się mocno.

Wschod slonca - Bagan

Okolice Mandalay

Na ulicach Yangon

Uliczny sprzedawca - Yangon

Chlopiec wcinajacy lunch - Yangon

Herbata z Natalia, Yangon

Sasiedni stolik, Yangon

Odpoczynek. Yangon

Smazony makaron z warzywami. Yangon

Lezacy Budda, Mandalay

Siedzacy Budda, Mandalay.

Ryksiarz, Mandalay.




Po skróconym opisie podróży pierwszego odcinka, czytelnicy zapewne ostrzą zęby na szczegóły a tutaj nici. O miejscowościach, o których wspominałem, można poczytać do woli w Internecie czy książkach podróżniczych. O czym więc napiszę?

Napiszę o tym co czułem, widziałem i smakowałem J .

Po pierwsze od samego początku dało się zauważyć, że Birmańczycy są narodem dość pogodnym, mimo iż borykają się z wieloma problemami. Nasz uroczy taksówkarz, który wiózł nas z lotniska kierował totalnie zdezelowanym autem, gdzie pod moim fotelem była dziura w podłodze a klapę bagażnika blokowało się drewnianym drągalem, uśmiechał się jednak od ucha do ucha dumny ze swego pojazdu.

Jest pora sucha, odkąd przyjechałem nie spadła ani kropla deszczu, co widać wszędzie, szczególnie na liściach dość bujnie porastającej pobocze drogi roślinności, która traci swoją intensywną zieloną barwę na rzecz szaroczerwonawej pochodzącej z wszechobecnie rozproszonego pyłu. Najgorzej jest na drogach nieutwardzonych, których jest w Birmie całkiem jeszcze sporo. Wiem, że po rowerowych przejażdżkach bo świątyniach Bagan, mój aparat i obiektywy wymagają dokładnego czyszczenia. Cóż. Trudno. Co robić… Tam naprawdę było dużo pyłu…

Birmańczycy są narodem bardzo religijnym. Widać to na każdym kroku, zarówno dzięki ilości mijanych świątyń każdego dnia, lecz również za sprawą ogromnej rzeszy mnichów, których całkowitą liczbę w Birmie określa się na około czterysta tysięcy.
Religijność przejawia się również przez podtrzymywany zwyczaj składania darów z jedzenia dla mnichów. Najczęściej jest to zwykły ryż, ugotowany lub surowy. Mnisi otrzymują pierwsze dary bardzo wcześnie rano, około 4.30. 

c.d.n.

3 komentarze: