środa, 8 czerwca 2011

Kuala Lumpur – koniec z Azją


No może nie do końca koniec. Jeszcze z pewnością tam wrócę. Póki co jednak – koniec. Czas było się przygotować do lotu do Australii. Jeszcze ostatnie spacery, wspólne posiłki i spotkania z malezyjskimi przyjaciółmi. Ostatnie zdjęcia.

Bardzo cieszyłem się na wyjazd na Antypody, jednak po prawie czterech miesiącach w Azji, muszę stwierdzić, że bardzo lubię ten kulturowy tygiel. Pod wieloma względami człowiek czuje się tutaj bardziej wolny niż w Europie czy w Stanach. Może czasem balansuje się na granicy bezpieczeństwa jednak to powoduje, że na wiele spraw patrzy się inaczej.
Bardzo miło będę wspominał Tajlandię, za serdecznych ludzi i wspaniałą kuchnię. Uduchowiony Laos, mimo, iż uraczył mnie deszczem, zimnem i anginą, z pewnością nie odkrył przede mną wszystkich tajemnic. Bardzo chcę tam wrócić i na nowo go eksplorować.  Kambodża poraniona przed laty ciągle wydaje się budować nowy styl życia. Przepiękny, tajemniczy Angkor, mimo iż zatłoczony przez turystów ciągle zaskakuje. Następnym razem postaram się zwiedzić również jej rubieże. Wietnam, trochę szalony, czasem okrutny, zatłoczony i hałaśliwy, przyciąga również dobrą kuchnią. Tutaj też wiele rzeczy ominąłem, dzięki temu zawsze jest powód, aby tam wrócić. Malezja, bardzo gościnna, kulinarnie i kulturowo zróżnicowana. Mniej dzika i chaotyczna, najbardziej uporządkowana zaraz obok czystego i najdroższego Singapuru.

Cztery miesiące minęły jak z bicza strzelił, niby długo jednak ciągle za krótko. Mam nadzieję, że uda mi się w drodze powrotnej odwiedzić jeszcze Indonezję i Birmę. A jeszcze są w okolicy Filipiny, Chiny, Japonia, etc. … Jest co zwiedzać. ;)

Póki co już jestem w Sydney, ale o tym w następnych postach.

Świątynia buddyjska w Kuala Lumpur.

W centrum Kuala Lumpur.

Jeden z mieszkańców KL.

U fryzjera.

Muzułmańskie husty.

Drzemka na ulicy KL.

Na ulicach KL.

Przesympatyczny pan szewc.

Mała drzemka przed sklepem.

Mieszkaniec KL.

Chłopak z balonikiem.

Dziewczynka po występach tanecznych.


W drodze do Cherating.

Jako, że Singapur fajny, ale drogi, szybko z niego uciekłem kierując się na wschodnie wybrzeże Malezji. Wybrałem opcję nocnego autobusu do Kuantan skąd miałem nadzieje przedostać się na plaże Cherating.



View Larger Map


Autobus ruszył około 21.50, po godzinie znów byłem na granicy, znów miałem zeskanowane linie papilarne palców wskazujących obu dłoni, znów musiałem prześwietlić bagaż (tym razem po malezyjskiej stronie) i znów znalazłem się z powrotem w wychłodzonym klimatyzacją autobusie. Dobrze, że w bagażu podręcznym miałem koszulę z długimi rękawami i laotańską hustę.

Zasnąłem koło pierwszej. Nie było za dużo pasażerów, więc miałem całe dwa miejsca dla siebie. Wtem autobus stanął a kierowca krzyknął, że już koniec trasy. W pierwszej chwili myślałem, że żartuje. Zaspany spojrzałem na zegarek, była czwarta rano. Nie żartował. Wysiadłem na ciemną uliczkę, obok ciemnego dworca autobusowego. Jedynym jasnym punktem okolicy była mała indyjska knajpka, otwarta całą dobę, w której przesiadywali taksówkarze. – Taxi, Sir? Where you want to go? (gdzie chcesz jechać?)

Na moją odpowiedź mówili – no bus, take taxi! (nie ma autobusu, weź taksówkę). Jasne.
I zapłać dziesięć razy tyle co za autobus…
Postanowiłem poczekać na autobus w indyjskiej knajpce. Zamówiłem Masala Tea (rodzaj indyjskiej herbaty z mlekiem) i standardowo ryż z jakimiś dodatkami. Posiliwszy się dość wczesnym śniadaniem, zamówiłem kawę i czytając na zmianę przewodnik i książkę, cierpliwie czekałem. Podczas oczekiwania, zauważyłem przemykającego szczura pod kuchennymi szafkami knajpki. Kiedy powiedziałem o tym obsłudze, pokiwali głową i powiedzieli, że tak, że one są wszędzie… fuj!

Koło 6.30 postanowiłem udać się na dworzec, z którego miały odchodzić autobusy do Cherating. Według przewodnika, miał on być oddalony od głównego dworca o około 2 km. Jakoś nie uśmiechało mi się maszerowanie całej drogi, więc dałem się namówić taksówkarzowi, który miał mnie tam zawieźć. Zostałem wyrzucony przy jakimś ciemnym parkingu, na moje pytanie czy to na pewno to miejsce taksówkarz pokiwał przekonująco głową i zainkasował zapłatę. Hm… No dobra. Wysiadłem, ale jakoś ciągle nie byłem przekonany czy to jest właściwe miejsce. Obok był otwarty sklepik 7/11 więc udałem się tam, aby się upewnić. W środku miły sklepikarz pokiwał głową, że owszem, stąd odchodziły kiedyś autobusy, a teraz odchodzą z okolicy dworca głównego… Gdy wyszedłem ze sklepu po taksówkarzu nie było śladu, tylko ja życzyłem mu gorąco w myślach „szerokiej drogi”.

Musiałem zatem wrócić do miejsca gdzie siedziałem kilka godzin w kawiarni. Ciągle było ciemno, a ja nie miałem pojęcia w którą stronę mam się udać. Na szczęście po chwili pojawiła się inna taksówka, która zawiozła mnie w wyznaczone miejsce. Próbowałem znaleźć tam mojego „uczciwego” taksówkarza, który mnie wywiózł, ale go nie znalazłem. Tylko jego kolegom, którzy ciągle siedzieli przy stolikach, dobitnie powiedziałem co o nim sądzę, że jest oszustem.

Dworzec z lokalnymi autobusami faktycznie był zaraz obok, więc podreptałem tam bez zmęczenia. Na miejscu okazało się, że najbliższy autobus będzie za godzinę. Przyjechał za cztery… Czekając poznałem miłego gościa, który mi opowiadał jak właśnie stara się o nową żonę. Żeby było jasne – drugą. Gość był muzułmaninem, a oni mogą mieć do czterech żon, ale za każdym razem „stare” żony muszą się zgodzić na nową.

Gdy dojechałem po około półtorej godziny na miejsce, do Cherating oczom moim ukazała się mała miejscowość będąca… niemal pusta! Okazało się, że najwięcej gości przyjeżdża w sezonie zimowym, kiedy są najlepsze fale i są bardzo dobre warunki do surfowania.
Miało to swój urok, gdyż życie biegło tam bardzo leniwie.

Wynająłem mały bungalow i na zmianę czytałem, opalałem się pływając w cieplutkiej wodzie, spacerowałem, spałem. Odpoczywałem. Spędziłem tam tylko trzy noce, gdyż czas mnie gonił – zbliżał się termin lotu do Melbourne, więc czas było wracać do Kuala Lumpur.

Najbardziej zatłoczone miejsce na plaży.



Pusta plaża Cherating.

niedziela, 5 czerwca 2011

Singapur


Po Melace udałem się w kierunku Singapuru. Sama podróż autobusem była dość zwyczajna, ciekawe było natomiast przekraczanie granicy.
Gdy dojechaliśmy do granicy, która jest jednocześnie punktem końcowym stałego lądu, zostaliśmy wysadzeni w hali ogromnego budynku odpraw. Sama odprawa paszportowa przypominała odprawę na lotnisku, tyle, że tym razem duży bagaż został w autobusie. Cały budynek lśnił stalową nowością. Po sprawdzeniu paszportu i wstemplowaniu pieczątki wyjazdowej z Malezji wróciliśmy do autobusu. Wjechaliśmy na szeroki most, który bardziej przypominał nasyp i możliwe, że nim właśnie był. W każdym razie całość była dosyć szeroka – trzy pasy ruchu w każdą stronę, były jeszcze tory kolejowe. Na wyspie przywitał nas równie duży budynek kontroli granicznej, tyle, że tym razem musieliśmy zabrać nasze bagaże. W trakcie kontroli bagaże zostały sprawdzone metodą lotniskową (prześwietlenie), dostałem pieczątkę wjazdową i znów wróciliśmy do autobusu.

Singapur jest bardzo uporządkowanym miejscem, w którym mało rzeczy pozostawia się przypadkowi. Wszystko jest zaplanowane, ułożone, przemyślane. Przynajmniej takie wrażenie pozostawiło w mojej pamięci.

Miałem zarezerwowany hostel przez stronę Hostelworls.com, więc bez większych kłopotów znalazłem się w miejscu noclegowym. Moje miejsce wypadło w dziesięcioosobowym dormitorium, pięć minut od stacji metra. Dzięki temu miałem łatwą komunikację pod ręką.

Po zjedzeniu kilku tostów (tosty, kawa i herbata były w cenie noclegu) ruszyłem w miasto. Zacząłem od zwiedzania Chinatown.
Trochę kręciłem się po mieście. Jednak ceny Singapuru nie są azjatyckie, więc  zdecydowałem już następnego dnia wrócić do Malezji. Oto kilka fotek z moich spacerów.

Chinatown nocą.

Chinatown.

Centrum Singapuru.

Mieszkaniec Singapuru.

Wchodząc do galerii handlowych, aby nie moczyć podłogi dostępne są plastikowe worki na parasole.


Jeden z symboli Singapuru, ogromny „statek” wsparty na trzech wieżowcach.

Budynek w kształcie owocu – durana.

Widok na centrum Singapuru.

Polski ślad w mieście – „Joseph Conrad-Korzeniowski, Polak z urodzenia, Brytyjski marynarz i wspaniały angielski pisarz, który sprawił, że Singapur i cała Południowo-Wschodnia Azja stały się lepiej znane światu.”

Mieszkaniec Singapuru.