niedziela, 5 czerwca 2011

Singapur


Po Melace udałem się w kierunku Singapuru. Sama podróż autobusem była dość zwyczajna, ciekawe było natomiast przekraczanie granicy.
Gdy dojechaliśmy do granicy, która jest jednocześnie punktem końcowym stałego lądu, zostaliśmy wysadzeni w hali ogromnego budynku odpraw. Sama odprawa paszportowa przypominała odprawę na lotnisku, tyle, że tym razem duży bagaż został w autobusie. Cały budynek lśnił stalową nowością. Po sprawdzeniu paszportu i wstemplowaniu pieczątki wyjazdowej z Malezji wróciliśmy do autobusu. Wjechaliśmy na szeroki most, który bardziej przypominał nasyp i możliwe, że nim właśnie był. W każdym razie całość była dosyć szeroka – trzy pasy ruchu w każdą stronę, były jeszcze tory kolejowe. Na wyspie przywitał nas równie duży budynek kontroli granicznej, tyle, że tym razem musieliśmy zabrać nasze bagaże. W trakcie kontroli bagaże zostały sprawdzone metodą lotniskową (prześwietlenie), dostałem pieczątkę wjazdową i znów wróciliśmy do autobusu.

Singapur jest bardzo uporządkowanym miejscem, w którym mało rzeczy pozostawia się przypadkowi. Wszystko jest zaplanowane, ułożone, przemyślane. Przynajmniej takie wrażenie pozostawiło w mojej pamięci.

Miałem zarezerwowany hostel przez stronę Hostelworls.com, więc bez większych kłopotów znalazłem się w miejscu noclegowym. Moje miejsce wypadło w dziesięcioosobowym dormitorium, pięć minut od stacji metra. Dzięki temu miałem łatwą komunikację pod ręką.

Po zjedzeniu kilku tostów (tosty, kawa i herbata były w cenie noclegu) ruszyłem w miasto. Zacząłem od zwiedzania Chinatown.
Trochę kręciłem się po mieście. Jednak ceny Singapuru nie są azjatyckie, więc  zdecydowałem już następnego dnia wrócić do Malezji. Oto kilka fotek z moich spacerów.

Chinatown nocą.

Chinatown.

Centrum Singapuru.

Mieszkaniec Singapuru.

Wchodząc do galerii handlowych, aby nie moczyć podłogi dostępne są plastikowe worki na parasole.


Jeden z symboli Singapuru, ogromny „statek” wsparty na trzech wieżowcach.

Budynek w kształcie owocu – durana.

Widok na centrum Singapuru.

Polski ślad w mieście – „Joseph Conrad-Korzeniowski, Polak z urodzenia, Brytyjski marynarz i wspaniały angielski pisarz, który sprawił, że Singapur i cała Południowo-Wschodnia Azja stały się lepiej znane światu.”

Mieszkaniec Singapuru.


4 komentarze:

  1. Nareszcie kolejny wpis! Czekamy, czekamy a tu nic! Trza się brać do roboty Panie Wojciechu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram! Wiecej wpisow!

    OdpowiedzUsuń
  3. Już się biorę... już :) Musiałem się tylko lepiej ogarnąć ;)

    OdpowiedzUsuń