środa, 27 kwietnia 2011

Cat Ba – dżungla

Kolejny dzień zaplanowaliśmy na zwiedzanie wyspy, ale skupiliśmy się na Parku Narodowego Cat Ba.
Wypożyczyliśmy trzy skutery i śmiało pojechaliśmy w dal. Wejście do Parku było oddalone o około szesnaście kilometrów (krótsza droga jest teraz w remoncie), więc droga na skuterach zajęła nam ponad godzinę. Głównie jednak przez to, że często zatrzymywaliśmy się, aby zrobić zdjęcia. Bardzo malowniczo wyglądały zatoki osuszone przez odpływy. Jakby odsłaniały ukryte przed ludźmi skarby świata morza. I po części tak też było, gdyż w takich miejscach widzieliśmy zbieraczy małży (a może ostryg?).



Po dotarciu w okolice wejścia do Parku skręciliśmy w złą drogę i wjechaliśmy na dziko w środek dżungli, poruszając się po wąskiej drodze. Jednak po przejechaniu około kilometra postanowiliśmy zawrócić, gdyż źle się czuliśmy hałasując w środku lasu. Chcieliśmy też znaleźć właściwe wejście do Parku. Okazało się, że brama wjazdowa była oddalona o jakieś sto pięćdziesiąt metrów i nie dało jej się pomylić z niczym innym. Wybraliśmy opcję dwugodzinnej trasy, kupiliśmy bilety wstępu i ruszyliśmy na piechotę w drogę. U stóp wzniesienia skąd zaczynały się bardzo długie kamienne schody miły pan wręczył nam bambusowe kije mówiąc że wyżej jest ślisko i że nam się przydadzą. Miał rację.

Droga biegła wąską ścieżką, często bardzo kamienistą, czasem po przerdzewiałych drabinkach, czasem po śliskim błocie. W takich chwilach kije bambusowe były bardzo przydatne. Wokół nas była gęsta dżungla pełna niesamowitych dźwięków. Głównie odgłosy były wydawane przez świerszcze, ale dało się wyróżnić jeszcze liczne odgłosy ptasie. Nie spotkaliśmy żadnych węży czy jaszczurek. Szliśmy na szczyt wzniesienia, gdzie zbudowana jest wieża widokowa. Przez całą drogę na górę milczeliśmy, aby pełniej wsłuchać się w odgłosy natury. Było to niesamowite przeżycie. Tak kroczyć, wspinać się, schodzić, w naturalnej ciszy hałaśliwej puszczy. Po jakimś czasie przestaliśmy słyszeć zwykłe odgłosy lasu, a zaczęliśmy wyłapywać szelesty wokół nas.


Ścieżka przez dżungle.


Serce wyspy w całej okazałości.

Po dotarciu na szczyt widok był niesamowity. Jeszcze większe wrażenie zrobił widok z wieży, jednak on wymagał sporej odwagi wejścia na górę. Sam zatrzymałem się w połowie. Bardzo dziwnie się czułem. Cóż, bałem się. Szczególnie, że konstrukcja wyglądała na trochę już przerdzewiałą. Jednak kiedy Paweł szybko znalazł się na górze, Asia również tam dotarła zacisnąłem zęby i wszedłem na górę. Na górze dopadła mnie i Asię głupawka połączona z paniką, więc było wesoło. Odpuściłem sobie platformę z drewnianą podłogą, w której deski leżały luzem na metalowym szkielecie podnosząc się, kiedy Paweł po nich chodził robiąc zdjęcia średnim formatem.


Widok z góry oraz część konstrukcji wieży widokowej.



Zejście było ciut trudniejsze, gdyż zmieniliśmy trasę powrotu. Było bardziej kamieniście i stromo, ale szybciej dotarliśmy na dół i dalej do naszych skuterów.


Ja, gotowy do drogi. fot. Asia Kądziela

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Hanoi – Cat Ba Island


Z Hanoi wspólnie z Asią i Pawłem postanowiliśmy pojechać na wyspę Cat Ba, leżącą na wschód od stolicy Wietnamu. To tutaj znajduje się Halong Bay, zatoka z wynurzającymi się stromymi ścianami mogotów.

Zanim dotarliśmy na wyspę, musieliśmy dostać się na Dworzec Autobusowy Luong Yang z którego jak przeczytałem w przewodniku miał odchodzić autobus. Musieliśmy wziąć taksówkę ponieważ nie ma tutaj tanich Tuk-Tuków, a jazda z plecakami na trzech skuterach poza podwyższeniem adrenaliny byłaby droższa od taksówki. Kierowca okazał się jakiś dziwny – chciał nas zostawić około sto pięćdziesiąt metrów przed dworcem, kiedy jeszcze nie było go widać. Kiedy nie chcieliśmy zapłacić do chwili, kiedy ujrzymy dworzec, zaczął coś głośno wykrzykiwać, więc i my się nastroszyliśmy, że wywiózł nas nie wiadomo gdzie. Dworzec był jednak faktycznie niedaleko, więc zapłaciliśmy już trochę agresywnemu taksówkarzowi i udaliśmy się kupić bilety na autobus.

Wybraliśmy opcję biletu połączonego z przejazdem promem i busem na wyspie, żeby oszczędzić sobie już nerwów tego dnia. Podróż minęła gładko, choć w środku drogi musieliśmy się przesiąść do skromniejszego busa.

Wysiedliśmy w środku małego miasta Cat Ba, i wygłodniali poszliśmy coś zjeść. Po posiłku, ja zostałem z bagażami a Asia z Pawłem ruszyli w poszukiwaniu hotelu. Udało im się bardzo dobrze – fajne pokoje z widokiem na zatokę, czyste i z „pełnym wypasem” w postaci telewizora, lodówki, klimatyzacji i łazienki. Nawet winda była ;)

Widok na miasto Cat Ba, jeden z budynków to nasz hotel.


Tego dnia wybadawszy wcześniej grunt, zamówiliśmy łódź, która dnia następnego miała nas zabrać na rejs pośród pięknych wapiennych mogotów wynurzających się ze szmaragdowego morza. Następnego dnia, okazało się, że nasza łódź jest całkiem spora… 

Nasza łajba i żona kapitana.


Sunęliśmy, więc pośród skał, morskich farm i pięknego słońca. Załogę stanowił przemiły kapitan i jego świetnie gotująca żona. Wspólny lunch, który zjedliśmy na pokładzie, należał do najlepszych posiłków jakie zjadłem podczas całego swojego wyjazdu. 



Fajnymi atrakcjami dodatkowymi było pływanie kajakiem po małej zatoczce (trzeba było wcześniej przepłynąć przez jaskinię) oraz odwiedzenie wyspy małp, która trochę przypominała literacką „wyspę skarbów”.

Widok na zatokę z przełęczy na Małpiej Wyspie.



Cały dzień był bardzo miły, szczególnie, że był to dzień moich imienin Widoki zapierały dech w piersiach, było się czym zachwycać.

Pod nawisem tej skały grupa zachodnich turystów spożywa lunch.


Przy okazji bardzo wszystkim dziękuję za maile, komentarze i smsy z życzeniami. Niestety na smsy nie mogę odpisać, gdyż każda próba kończy się fiaskiem.

Na koniec najlepsze życzenia Świąteczne dla wszystkich czytelników bloga i jeszcze kilka zdjęć rejsu.
Morze wieczorową porą.

Jeden z miejscowych kutrów.
Farma rybna lub ostryg (tych z perłami). Trudno powiedzieć.