czwartek, 24 marca 2011

Luang Prabang podsumowanie

Po powrocie z Nong Khiaw spędziłem ostatni wieczór w Luang Prabang - miasta innego niż wszystkie w Laosie (mimo, iż nie widziałem wszystkich miast Laosu czuję, że tak właśnie jest).

Dawna stolica Laosu jest świetnym miejscem na spokojny odpoczynek. Bardzo dobra baza noclegowa, mnóstwo sympatycznych restauracji z pysznym jedzeniem, bary, sklepy, dwie rzeki okalające stare miasto.  Pobliskie lotnisko zapewnia kilka razy dziennie połączenie ze stolicą Laosu - Vientiane. Tak przyjemnie relaksować się w ciepłych promieniach słońca...
No tak, tylko Luang Prabang jest jakieś takie trochę sztuczne, cukierkowe. Jakby przeniesione z innej rzeczywistości na laotańską ziemię. Jak dla mnie miasto to jest zbyt europejskie, chociaż może takie wrażenie miałem przez to, iż było to jedno z pierwszych miejsc w Laosie, w których mieszkałem. Dla niektórych osób, które tam poznałem było to długo wyczekiwane miasto, w który można zjeść nie tylko dania kuchni azjatyckiej, ale także pizzę, sery, wino, pasty, w skrócie dania kuchni zachodniej. Ci, którzy podróżowali kilka miesięcy po Indiach i Azji, z uśmiechem zamawiali gulasz lub spagetti. Ja jeszcze jestem za krótko w tym rejonie świata, aby tęsknić za europejskim, polskim jedzeniem. Chociaż powoli... jak pomyślę o pieczonym przez tatę mięsiwie lub o pomidorowej mojej mamy jakoś tak tęskno się robi...

Wracając do Luang Prabang myślę, że nie można się tutaj nudzić. Przeróżne wycieczki, trekingi, kursy, zapewnią aktywny wypoczynek każdemu zainteresowanemu. Ci bardziej leniwi mogą wybrać spacery wzdłóż malowniczego brzegu Mekongu i wieczorne zakupy na targu przy głównej ulicy, kończąc pyszną kawą z wypiekami z pobliskiej ciastkarni (!).  Swoją drogą ciekawe jest to, że ilość młodych ludzi zrównuje się z ilością emerytów z Francji, Anglii czy Niemiec.

Na koniec kilka zdjęć z Luang Prabang, kolejność i tematyka przypadkowa.

Detal z drzwi świątynnych.
Okno świątynne.


Świątynia (ta od okna i drzwi).

Panorama na rzękę po deszczu.

Jeden z przełomów wodospadu.

Autor bloga na tle wodospadu (przysięgam, że nie jest to fotomontaż).

Tunelowe przejście.
Zupka z makaronem z wkładką mięsną, mniam mniam.
Wieczorny bazar.
Wieczorny bazar.
Kącik z jedzeniem.
Na deser ciasteczko?
Mister, TUK TUK to waterfall? (Panie, taksi do wodospadu?)

środa, 23 marca 2011

Luang Prabang, Nong Khiaw

Jak tylko skończył się deszcz zrobiłem krótką wycieczkę do miejscowości Nong Khiaw na północny-wschód od Luang Prabang. Zostawiłem duży plecak u gospodarzy mojego gesthauzu, wziąłem tylko najpotrzbniejsze rzeczy i na lekko pojechałem minibusem do celu. Droga była bardzo malownicza choć ogromna ilość zakrętów spowodowała, że po dojeździe na miejsce czułem się jakbym jechał nie cztery godziny a conajmniej osiem.

Miejscowość Nong Khiaw bardzo różniła się od kolonialnego Luang Prabang. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że tak wygląda prawdziwy Laos. Czerwonawe, lessowe drogi, wszędzie pył, chatki bambusowe. Dużo biedniej i skromniej, ale za to jakie widoki! Rzeka przecinająca dolinę z pionowymi ścianami skalnymi... niesamowite.




Plan wycieczki zakładał powrót łodzią następnego dnia do Luang Prabang, dlatego po znalezieniu pokoju udałem się do małej przystani, skąd odpływają wszystkie łodzie. Na miejscu okazało się, że dopiero następnego dnia rano mogę kupić bilet na łódź.

Było jeszcze dosyć wcześnie, więc przeszedłem się po miasteczku. Mimo, że niektórzy mieszkańcy mieszkają niemalże w „kurnikach” nowoczesność dotarła i tutaj w postaci anten satelitarnych i sieci komórkowych. Był salon firmowy jednej z sieci oraz sklepy z telefonami mniej oryginalnymi...



Ten region świata znany jest ze skał wapiennych oraz grubej nieraz na kilka metrów pokrywy lessowej. Jako, że less, jest dosyć zwarty, laotańczycy wycinają sobie miejsca pod dom koparką, nie przejmując się możliwością osuniecia gruntu. Ciekawe co nasz nadzór budowlany powiedziałby na coś takiego.



Popołudnie spędziłem więc na spacerowaniu po okolicy by na koniec zasiąść w kawiarni/restauracji z pięknym widokiem na zachód słońca.

Życie codzienne. Pranie.

Życie codzienne. Transport.


Rano po zjedzeniu szybkiego śniadania (ryż smażony z warzywami) i wypiciu laotańskiej kawy (kawa ze skondensowanym słodkim mlekiem [20% mleka w proszku, 80% cukru] udałem się na swoją łódź. Wypłyneliśmy parę minut po 11 rano, na miejscu (Luang Prabang) byliśmy około 16.30. Podróż obfitowała w różne widoki: góry, bawiące się dzieci z mijanych wiosek, bawoły rzeczne zażywające orzeźwiających kąpieli, wioski, etc. Muszę się jednak przyznać, że połowę drogi znów „przeczytałem” rzucając okiem na okolicę co 2-3 strony. Ilę można się w końcu patrzeć w zarośnięte brzegi rzeki... :) Było jednak bardzi miło i przyjemnie. Przyjemnie jest też podróżować „na lekko”, bez dużego bagażu.



Czasem wystają same pyski, więc łatwo je przeoczyć.

Nong Khiaw.