czwartek, 24 lutego 2011

Szkoła gotowania

Lubię jeść – co po mnie widać ;)
Lubię także gotować. Nie mogłem zatem ominąć kursu kulinarnego kuchni tajskiej.
W środę rano busik ze szkoły gotowania odebrał mnie z mojego hoteliku. Po drodze zabraliśmy jeszcze dwie dziewczyny z Niemiec, jedną Hiszpankę oraz czworo Belgów. Pierwsze kroki – bazar.

Na bazarze, targowisku, pokazano nam różne warzywa i owoce, których się używa w kuchnii tajskiej. Sporo bylo takich, które widziałem pierwszy raz w życiu – nie proście mnie zatem o wymienianie jakichkolwiek nazw. Dość, że były dziwne. Dowiedziałem się przy okazji czym różnią się różne gatunki ryżu i jak je przygotowywać. Co ciekawe ryż kilkuletni (do 5 lat) jest droższy i podobno bardziej smaczny...  Zrobiliśmy zakupy,  niemki (z własnej inicjatywy) kupiły jakieś robaki do przyżądzenia...

Szkoła gotowania Thai Kitchen Cookery Centre mieści się blisko starego miasta Chiang Mai. 10 min piechotą od miejsca, w którym mieszkam. Urządzona na podwórku tekowego domu, miała do dyspozycji z 10 stanowisk z wokami, i generalnie dużo miejsca.



Pierwsze danie – Pad Thai – czyli makaron ryżowy zasmażany z tofu, orzeszkami ziemnymi, sosem sojowym i jeszcze różnymi ważywami. Smażenie na woku – kto wie to się zgodzi – jest i proste i bardzo szybkie, więc po zaledwie kilku minutach od wrzucenia wszystkich składników – posiłek byl gotowy. A oto jak wyglądał ;)


Następnie zrobiliśmy wspólnie zieloną pastę curry, dzięki której zrobiłem kurczaka w zielonym curry. Kolejną potrawą był kurczak z prażonymi orzechami nerkowca... Nadszedł czas na konsumpcję - oczywiście z ryżem ;)


Ach, prawda. Tutaj eleganckie jedzenie polega na jedzeniu łyżką nagarniając sobie jedzenie widelcem... Co kraj to obyczaj...

W dalszej kolejności poszły „na ruszt” spring rolls (porpia tord)- coś jak sajgonki, ale bez mięsa, podawane z pysznym sosem orzechowym (orzeszki ziemne). A oto jak wyglądał proces przygotowania ;-)





 W następnym rzucie zrobiliśmy zupę krewetkową na mleczku kokosowym.


 Oraz deser: sticky rice with mango czyli lepki, słodki ryż z mango.




A oto jak wygląda prawdziwy kucharz i jego kuchciki ;)
Kto jest za tym, żebym po powrocie otworzył restaurację, ręka w górę! :)



p.s. te robaki co kupiły niemki były bez smaku i gdyby nie warzywa i przyprawy wg mnie nie nadawały by się do jedzenia ;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Mała wycieczka

Dziś byłem na zorganizowanej wycieczce jednodniowej. Widziałem plantacje storczyków, jechałem na słoniu, spływałem tratwą gumową i bambusową, kąpałem się przy wodospadzie w „dżungli” i było całkiem fajnie. Nie mam siły pisać więcej więc tylko kilka fotek na szybko.






niedziela, 20 lutego 2011

Kathoey – czyli „ladyboys”

Ladyboys tak są nazywani w Azji mężczyźni upodobniający się do kobiet fizycznie (psychicznie trudno powiedzieć). W Tajlandii można ich spotkać niemalże na każdym kroku, przez to, że taka „przemiana” jest w kulturze buddyjskiej wyraźnie tolerowana. Co ciekawe, nawet niektóre gwiazdy telewizji były „ladyboys”.
Sprawa z nimi jest dosyć skomplikowana – jednak ja nie ma zamiaru się więcej na ich temat rozpisywać. Ot, kolejna osobliwość Tajlandii. Zdjęcia zrobiłem podczas walk bokserskich Muay Thai.










Muay Thai - czyli tajski boks

Byłem wczoraj wieczorem na walkach tajskiej odmiany boksu Muay Thai. Zawodnicy nie tylko używają pięści, ale również kopią - z kolanka lub półobrotu, w przód, w piszczel, etc. Najmłodsi zawodnicy mieli góra po 13 lat, a walczyły również kobiety.

Nie była to jednak typowa rozrywka tajska - raczej bardziej atrakcja turystyczna, gdyż tajów było niewielu i nie było zakładów, które ponoć są nieodłącznym elementem każdej walki. Wokół ringu były stoliki, a przy niektórych obsługiwali tzw. ladyboys, ale o nich za chwilę. Póki co kilka fotek z walki.