Lubię także gotować. Nie mogłem zatem ominąć kursu kulinarnego kuchni tajskiej.
W środę rano busik ze szkoły gotowania odebrał mnie z mojego hoteliku. Po drodze zabraliśmy jeszcze dwie dziewczyny z Niemiec, jedną Hiszpankę oraz czworo Belgów. Pierwsze kroki – bazar.
Na bazarze, targowisku, pokazano nam różne warzywa i owoce, których się używa w kuchnii tajskiej. Sporo bylo takich, które widziałem pierwszy raz w życiu – nie proście mnie zatem o wymienianie jakichkolwiek nazw. Dość, że były dziwne. Dowiedziałem się przy okazji czym różnią się różne gatunki ryżu i jak je przygotowywać. Co ciekawe ryż kilkuletni (do 5 lat) jest droższy i podobno bardziej smaczny... Zrobiliśmy zakupy, niemki (z własnej inicjatywy) kupiły jakieś robaki do przyżądzenia...
Szkoła gotowania Thai Kitchen Cookery Centre mieści się blisko starego miasta Chiang Mai. 10 min piechotą od miejsca, w którym mieszkam. Urządzona na podwórku tekowego domu, miała do dyspozycji z 10 stanowisk z wokami, i generalnie dużo miejsca.
Pierwsze danie – Pad Thai – czyli makaron ryżowy zasmażany z tofu, orzeszkami ziemnymi, sosem sojowym i jeszcze różnymi ważywami. Smażenie na woku – kto wie to się zgodzi – jest i proste i bardzo szybkie, więc po zaledwie kilku minutach od wrzucenia wszystkich składników – posiłek byl gotowy. A oto jak wyglądał ;)
Następnie zrobiliśmy wspólnie zieloną pastę curry, dzięki której zrobiłem kurczaka w zielonym curry. Kolejną potrawą był kurczak z prażonymi orzechami nerkowca... Nadszedł czas na konsumpcję - oczywiście z ryżem ;)
Ach, prawda. Tutaj eleganckie jedzenie polega na jedzeniu łyżką nagarniając sobie jedzenie widelcem... Co kraj to obyczaj...
W dalszej kolejności poszły „na ruszt” spring rolls (porpia tord)- coś jak sajgonki, ale bez mięsa, podawane z pysznym sosem orzechowym (orzeszki ziemne). A oto jak wyglądał proces przygotowania ;-)
Oraz deser: sticky rice with mango czyli lepki, słodki ryż z mango.
A oto jak wygląda prawdziwy kucharz i jego kuchciki ;)
Kto jest za tym, żebym po powrocie otworzył restaurację, ręka w górę! :)
p.s. te robaki co kupiły niemki były bez smaku i gdyby nie warzywa i przyprawy wg mnie nie nadawały by się do jedzenia ;)