piątek, 11 lutego 2011

Oceanarium

Jednym z głównych punktów dzisiejszego zwiedzania było oceanarium - jak głosi slogan reklamowy: najwiekszego w południowo-wschodniej Azji.

Długo się zastanawiałem czy tam się wybrać, ale w końcu zdecydowałem, że dość mam już oglądania świątyń buddyjskich (chociaż są bardzo ładne) a jako że będąc młodym chłopcem miałem akwarium, sentyment do ryb pozostał. Więc idę.

Częściowo piechotą, częściowo tzw. river taxi, docieram na miejsce. Oceanarium mieści się w handlowej dzielnicy słynącej ze sklepów z odzieżą. Ogromne centra handlowe sprzedające produkty najlepszych marek, pod jednym z nich, w piwnicach, mieści się oceanarium.

Co by tu opowiedzieć... Długo nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi, jak parenaście cm odemnie przepłynął wolno jeden z żarłocznych rekinów. Wielka „rybka”...
Całość zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie - szczególnie tunel podwodny.

W cenie było również tzw. fish spa, gdzie małe żarłoczne rybki obsiadają stopy i zjadają naskórek. Całość trochę łaskocze, ale jest przyjemne a jak mówi reklama: happy fish happy feet (szczęśliwe rybki szczęśliwe stopy, tłum. autora). ;)










Jutro wyjeżdżam z Bangkoku. Trochę mnie zmęczyło już to miasto. Pewnie jeszcze tutaj wrócę, ale na razie jadę na północ, na prowincję, do Sokhuthai. 
Kupiłem bilet na pociąg, wyruszam o 8.30. Na miejscu mam być koło 15.00.
A więc w drogę!

Bangkok

Spędzając kolejny dzień w stolicy Tajlandii, ciągle próbuje zrozumieć to miasto. Chyba jednak moje wysiłki na nic, gdyż coraz częściej dochodzę do wniosku, że zrozumieć się go nie da.

No bo jak zestawić ze sobą ogromną biedę, bród i choroby, z olśniewającą, błyszczącą nowoczesnością, bogactwem i piękem. Tym trudniej dokonać analizy, że nie ma jednej granicy pomiędzy bogatymi a biednymi jak to ma miejsce np. w Ameryce Południowej, gdzie tworzą się getta biednych i luksusowe dzielnice bogatych. 
Tutaj w Bangkoku, co kilka metrów bieda przeplata się z bogactwem. Nie potrafię stwierdzić czemu tak się dzieje, ale fakt pozostaje faktem. Obok eleganckich sklepów, biur i budynków stoją kramiki dymiące smażonymi potrawami z woka, leży beznogi żebrak a lekko nadpsute mięso nadaje specyficzną woń okolicy. 

Z tym mięsem, to może przesada. Częściej czuć suszone ryby. Lub takie świeże, ale leżące na słońcu od rana. Ja owoców morza jeszcze nie jadłem i chyba mi do tego niespieszno.






środa, 9 lutego 2011

Kilka zdjęć ze spaceru po pałacu królewskim

Dziś z samego rana wybrałem się do kompeksu świątynno-pałacowego (nazwy w tej chwili nie pamiętam, później dopiszę). Muszę przyznać, że robi ogromne wrażenie. Głównie mam na myśli ilość szczegółów i zdobień. Musiało to miejcowym rzemieślnikom zająć trochę czasu...
Zwiedzając spędziłem cały poranek do południa – po czym zorientowałem się, że jeszcze nie zjadłem śniadania. Ostatkiem sił znalazłem garkuchnię (zajeło mi to conajmniej 3 minuty) gdzie pożywiłem się w towarzystwie mnicha buddyjskiego. Na odpowiedź, że jestem z Polski – uśmiechnął się szeroko.
Popołudnie spędziłem na bazarze amuletów, pływając miejskimi tramwajami wodnymi, jeżdżąc kolejką nadziemną (super nowoczesna kolejka na palach, klimatyzowana!) oraz pozdziemną (adnotacja jak przy kolejce nadziemnej). Później wizyta w chinatown (WOW) i na kolację w okolicę hotelu. Mam tutaj sprawdzony bar gdzie dają dobry pathaj (nie wiem jak się to pisze) (jest to makaron ryżowy z warzywami i chyba kurczakiem)  :)







wtorek, 8 lutego 2011

Jedzenie i jego mnogość

Bangkok to miasto. Bangkok to ludzie. Bangkok to jedzenie!

Jestem tutaj już trzeci dzień i każdego dnia nie mogę się nadziwić mnogości i różnorodności tutejszego jedzenia. Prawdopodobnie można zjeść tutaj wszystko. Widziałem już świńskie ryjki, dziwne owoce, owoce morza,  karaluchy prażone a nawet skorpiony! Wszystko jak gdyby nigdy nic najczęściej można dostać wprost na ulicy. Bynajmniej ta ulica nie jest zamknięta dla ruchu... wystarczy bowiem wystawić kilka dowolnych skrzynek i już fragment pasa mamy zajętego na kuchnię lub/i stołówkę. Niech się kierowcy martwią.

Jedzenie na ulicy ma jedną niewątpliwą zaletę - jest bardzo tanie. Szczególnie w miejscach mniej uczęszczanych przez turystów. Dobry posiłek składający się z ryżu lub makaronu ryżowego, z warzywami i kurczakiem - wszystko przyżądzone w wysokiej temperaturze na woku - całe 3 zł. Nie są to może ogromne porcje (ja pewnie zjazdłbym ze dwie na raz) - ale do zaspokojenia głodu wystarczą. Oczywiście nigdy nie jest się pewnym co się dostanie. Głównie chodzi o to, że nigdy nie wiadomo jaki makaron podadzą albo warzywa. Na szczęście co do mięsa nie miałem jak dotąd zastrzerzeń.

Generalnie nic mi jeszcze nie zaszkodziło. Na razie... :)
W razie co śliwowica łącka będzie odkażać. :)










poniedziałek, 7 lutego 2011

Moja kolacja cd


GeoTagged, [N13.76307, W100.49598]

Moja kolacja


GeoTagged, [N13.76307, W100.49598]

Fotki cd


GeoTagged, [N13.76307, W100.49598]

Fotki cd


GeoTagged, [N13.76307, W100.49598]

Fotki cd


GeoTagged, [N13.76307, W100.49598]

A teraz fotki


GeoTagged, [N13.76307, W100.49598]

Ladawanie, upal, Bangkok

Siedze sobie w kawiarence internetowej przy moim hoteliku, pije wode (troche czuje sie odwodniony po calym locie) i pisze znow niegramatycznie, bo tutaj klawiatury maja jakies dziwne robaczki i troche pisze na pamiec.

Po odprawie paszportowej, zgarnalem swoj plecak i zapakowalem do niego moj bagaz podreczny.
Nastepny krok - wymiana pieniedzy na lokalna walute - tutaj chyle czola calej organizacji lotniska - wszystko latwo znalezc mimo iz lotnisko jest conajmniej kilkukrotnie wieksze od naszego Chopina., takze kantor znalazlem w 5 sekund. 40 euro = ok. 1600 Batow. Ok. po wczesniejszej radzie Lysej skierowalem sie w lewo, aby znalezc przystanek miejskich taksowek. Dojechalem na ulice Rambuttri (calkiem niedaleko od Khao San) za 500 batow (jechalem dobre 40 min), ale juz teraz wiem, ze mozna za 400 a moze jeszcze taniej.

Wysiadlem z taksowki i po obejrzeniu ok. 10 pokoi w roznych hotelikach i gesthausach zdecydowalem sie na taki z lazienka osobna, z wentylatorem za 300 Batow. Widzialem i takie po 150, klitki bez okien, etc. ale po calej podrozy nie zdecydowalem sie na takie umartwianie.

Wykompalem sie, oporzadzilem. Teraz podrzucam rzeczy do pralni (licza od wagi, wiec wole prac od razu i nosic w plecaku czyste rzeczy) i ide cos zjesc w miejscowej garkuchni.

Dzis wroce wczesniej do pokoju, gdyz zmeczenie daje znac o sobie (w samolocie spalem ok. 3 h).
ok. ide juz.
papa

niedziela, 6 lutego 2011

Pozegnanie, wylot, lotnisko.

Pisze tego posta uzywajac kindla wiec niestety bedzie niegramatycznie bez polskich znakow.
Po pozegnaniu z kochana rodzinka i przyjaciolmi przekroczylem strefe kontroli i udalem sie pod gejta. kupilem tylko wode i siadlem w oczekiwaniu a samolot. Boarding polegal na zejsciu do autobusu ktory zawiozl nas do samolotu. niestety brak butow [mam zalozone sandaly] spoodowal ze bylo troche zimno po nogach.

lot byl spokojny. do jedzenia dostalismy kanapke z szynka i salata oraz napoj do wyboru. na deser czekoladka lindta. lecielismy z predkoscia przelotowa 800 km/h na wysokosci 10000 m. temperatura na zewnatrz wynosila -52 stopnie. mialem miejsce przy oknie.

piszac te slowa siedze na lotnisku we Frankfurcie i czekam na boarding. wlasnie zmienili nam gate na 26. ok. ide na herbate.
odezwe sie juz z Bangkoku.