czwartek, 21 kwietnia 2011

Saigon oraz spotkanie w Hanoi


Kolejny dzień w Saigonie upłynął mi na zwiedzaniu centrum miasta oraz na zwiedzaniu muzeum Wojny Amerykańskiej (w zachodnim świecie bardziej znana jako wojna w Wietnamie). Muzeum robi całkiem duże wrażenie, szczególnie fotografie zarówno żołnierzy jak i ofiar. Przy okazji dowiedziałem się wiele nieznanych mi wcześniej faktów, np. o rozpylaniu przez Amerykanów trujących dioxyn pod nazwą Agent Orange. Środek ten niszczył całą roślinność na terenie gdzie był rozpylony. Powodował również wiele chorób u miejscowej ludności, włączając zniekształcenia genetyczne dzieci urodzonych po tym czasie.





Trochę się pogubiłem w tym bardzo zatłoczonym przez skutery mieście. Nie udało mi się dotrzeć również do wielu atrakcji, ale w zwiedzaniu nie zawsze przecież chodzi o odhaczeniu „obowiązkowych” punktów w mieście. Osobiście często wolę się powłóczyć po mieście bez konkretnego celu.






Podobno w Saigonie jest zarejestrowanych sześć milionów skuterów na trzysta tysięcy samochodów. Nic dziwnego więc, że często trudno przejść na drugą stronę ulicy.



Po zwiedzaniu miasta, wróciłem do Eddiego, przepakowałem się a następnie Eddie podrzucił mnie na lotnisko swoją Hondą Cub.

Na lotnisku wszystko było pozamykane, na szczęście na hali lotów międzynarodowych znalazłem jedną czynną kawiarnię, w której przeczekałem do 4 rano, aby udać się na swoją odprawę przed lotem do Hanoi.

Przed lotem na śniadanie zjadłem wietnamską zupkę Pho Bo (rosołek z makaronem ryżowym, warzywa, oraz plasterki wołowiny) i poszedłem w stronę mojej bramki.

Samolot był prawie nowy, ale jedzenie było takie sobie (Vietnam Airlines). Większość lotu przespałem, ale w chwilach, kiedy zerkałem przez okno, nie było czego podziwiać przez dosyć mocno zachmurzone niebo.

Wylądowałem przez ósmą rano i po szybkim odebraniu plecaka udałem się pod wyjście przylotów międzynarodowych, gdzie w tym samym czasie mieli wylądować Asia i Paweł.
Na przywitanie napisałem kartkę z ich nazwiskami i czekałem wśród innych wyczekujących. Pojawili się kilka minut później, a ja muszę przyznać, że bardzo się wzruszyłem witając przyjaciół po już prawie trzymiesięcznym opuszczeniu Polski.

Razem wsiedliśmy do minibusa, który zawiózł nas do starej części miasta. Dość szybko znaleźliśmy pokój, tym razem dla całej naszej trójki, i poszliśmy… spać. Mała drzemka bardzo nas wzmocniła. Popołudnie spędziliśmy na zwiedzaniu bardzo urokliwej okolicy, starając się nie dać rozjechać przez pędzące w pozornym chaosie skutery. Trafiliśmy również na bardzo oryginalne przedstawienie lalkowe, tzw. wodny teatr lalek.


Przedstawienie było urozmaicone muzyką na żywo oraz śpiewem, który momentami sprawiał, że dostawaliśmy „gęsiej skórki”. Bardzo było fajnie, jednak zmęczenie po podróży i nieprzespanej nocy sprawiły, że trochę oczy mi się zamykały. Pawłowi chyba też.

3 komentarze:

  1. pozdrowienia dla całej trójki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkiego najlepszego w dniu imienin,oraz dalszych ciekawych przygód źyczy FRAGA

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepsze życzenia imieninowe oraz wspaniałych Świąt składają Anita, Dorotka, Agatka i Maciek

    OdpowiedzUsuń