wtorek, 5 kwietnia 2011

Kambodża

Droga z Don Det była podzielona na kilka etapów. Na początek łódką, potem busem przez zapylone drogi by w końcu dotrzeć do asfaltu i wsiąść do autobusu typu VIP. Od tego momentu podróż przebiegała prawie gładko.

Granicę przebyłem pieszo. Po drodze opłacając dolara za wbicie pieczątki wyjazdowej z Laosu, potem dolar za badania kwarantanny w Kambodży (to była raczej jakaś ściema, po prostu kazali płacić i tyle), i jeszcze dwa dolary za pieczątkę Kambodżańską (wizę miałem załatwioną już wcześniej w Vientiane).
Póki co wszystko wygląda na prowizorkę, ale po obu stronach już wybudowano nowe przejścia.

Budka i szlaban Kambodży.

Nowy posterunek graniczny Kambodży. 

Po drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji, gdzie sam nic nie jadłem, ale udało mi się zrobić zdjęcie małej Kmerce (mam nadzieję, że nikogo nie obrażam tak pisząc).


Później mieliśmy jeszcze jeden nie planowany przystanek, kiedy w środku małej wioski autobus wymagał interwencji w silniku. Po około 45 minutach pojechaliśmy dalej. Na miejscu w Phnom Penh byliśmy z opóźnieniem, około 21.30. Tego dnia po znalezieniu noclegu i zjedzeniu kolacji już tylko odpoczywałem. :)

4 komentarze:

  1. A więc teraz Kambodża. Super! Ciekawe jak Ci się spodoba Angkor Wat. Czekamy na kolejne relacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. niezłe to przejście...
    wszędzie tam tak naśmiecone?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety Kambodża nie jest osamotniona w śmieceniu. W Laosie bywało podobnie. Najgorsze są wszechobecne torebki foliowe. Są wszędzie! Miejscowi często rzucają śmieci pod nogi, nie przejmując się co się z nimi potem stanie... Ech... przydała by się tutaj niejedna kampania społeczna na ten temat.

    OdpowiedzUsuń