poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Hanoi – Cat Ba Island


Z Hanoi wspólnie z Asią i Pawłem postanowiliśmy pojechać na wyspę Cat Ba, leżącą na wschód od stolicy Wietnamu. To tutaj znajduje się Halong Bay, zatoka z wynurzającymi się stromymi ścianami mogotów.

Zanim dotarliśmy na wyspę, musieliśmy dostać się na Dworzec Autobusowy Luong Yang z którego jak przeczytałem w przewodniku miał odchodzić autobus. Musieliśmy wziąć taksówkę ponieważ nie ma tutaj tanich Tuk-Tuków, a jazda z plecakami na trzech skuterach poza podwyższeniem adrenaliny byłaby droższa od taksówki. Kierowca okazał się jakiś dziwny – chciał nas zostawić około sto pięćdziesiąt metrów przed dworcem, kiedy jeszcze nie było go widać. Kiedy nie chcieliśmy zapłacić do chwili, kiedy ujrzymy dworzec, zaczął coś głośno wykrzykiwać, więc i my się nastroszyliśmy, że wywiózł nas nie wiadomo gdzie. Dworzec był jednak faktycznie niedaleko, więc zapłaciliśmy już trochę agresywnemu taksówkarzowi i udaliśmy się kupić bilety na autobus.

Wybraliśmy opcję biletu połączonego z przejazdem promem i busem na wyspie, żeby oszczędzić sobie już nerwów tego dnia. Podróż minęła gładko, choć w środku drogi musieliśmy się przesiąść do skromniejszego busa.

Wysiedliśmy w środku małego miasta Cat Ba, i wygłodniali poszliśmy coś zjeść. Po posiłku, ja zostałem z bagażami a Asia z Pawłem ruszyli w poszukiwaniu hotelu. Udało im się bardzo dobrze – fajne pokoje z widokiem na zatokę, czyste i z „pełnym wypasem” w postaci telewizora, lodówki, klimatyzacji i łazienki. Nawet winda była ;)

Widok na miasto Cat Ba, jeden z budynków to nasz hotel.


Tego dnia wybadawszy wcześniej grunt, zamówiliśmy łódź, która dnia następnego miała nas zabrać na rejs pośród pięknych wapiennych mogotów wynurzających się ze szmaragdowego morza. Następnego dnia, okazało się, że nasza łódź jest całkiem spora… 

Nasza łajba i żona kapitana.


Sunęliśmy, więc pośród skał, morskich farm i pięknego słońca. Załogę stanowił przemiły kapitan i jego świetnie gotująca żona. Wspólny lunch, który zjedliśmy na pokładzie, należał do najlepszych posiłków jakie zjadłem podczas całego swojego wyjazdu. 



Fajnymi atrakcjami dodatkowymi było pływanie kajakiem po małej zatoczce (trzeba było wcześniej przepłynąć przez jaskinię) oraz odwiedzenie wyspy małp, która trochę przypominała literacką „wyspę skarbów”.

Widok na zatokę z przełęczy na Małpiej Wyspie.



Cały dzień był bardzo miły, szczególnie, że był to dzień moich imienin Widoki zapierały dech w piersiach, było się czym zachwycać.

Pod nawisem tej skały grupa zachodnich turystów spożywa lunch.


Przy okazji bardzo wszystkim dziękuję za maile, komentarze i smsy z życzeniami. Niestety na smsy nie mogę odpisać, gdyż każda próba kończy się fiaskiem.

Na koniec najlepsze życzenia Świąteczne dla wszystkich czytelników bloga i jeszcze kilka zdjęć rejsu.
Morze wieczorową porą.

Jeden z miejscowych kutrów.
Farma rybna lub ostryg (tych z perłami). Trudno powiedzieć.


1 komentarz:

  1. Żarełko na łódce musiało być pyszne ;-)))

    OdpowiedzUsuń