czwartek, 17 lutego 2011

JA

Otrzymałem niedawno maila, w którym zarzuca mi się nie pisanie nic o sobie (dzięki Zu!). Po krótkim zastanowieniu – Zu ma rację, więc zabieram się do zmiany tej rzeczy.

W całej podróży, która już prawie trwa dwa tygodnie chyba radzę sobie dosyć dzielnie.
Umiem znaleźć miejsca, gdzie jedzenie nie szkodzi (przynajmniej tak mi się zdaje) i dobrze smakuje przy czym jest niedrogie. Zgodnie z zasadą, aby zawsze kierować swoim nosem. Umiem całkiem dobrze targować się z kierowcami tuk-tuków, szybko znajduje sposób na przesiadkę na komunikację miejską, czyli tanią, jak to miało miejsce np. w Bangoku – wodne taksi za 1,2 zł.
Umiem znaleźć całkiem przytulne i umiarkowane cenowo miejsce do spania, póki co zawsze z łazienką.
Umiem zaprzyjaźnić się z mieszkającymi tu ludźmi. Umiem odwzajemnić się uśmiechem, co czasem pozwala na zrobienie kolejnego zdjęcia. Np: ja i Tajka (a może Taj?)



Nie umiem uchronić się od komarów, mimo ogromych wysiłków, co chwila smarowania się jakimś syfem z DEET 25% (silny środek odstraszający komary, póki co nie znalazlem tutaj silniejszego).
Czasem nie umiem pohamować dreszczy na widok 1,5 m porzuconej skóry węża, jaszczurek biegających pod sufitem czy widoku prażonych 5 cm karaluchów. Indiana Jones ze mnie żaden.

Nie jest ze mną jednak tak najgorzej a zgodnie z zasadą „co cię nie zabije to cię wzmocni” patrzę śmiało w przyszłe dni wyjazdu.
Jutro rano wyjeżdzam do Chiang Mai, na północ Tajlandii. Autobus 7.30. Druga klasa. Klimatyzowany.
Nie mam jeszcze biletu, ale że odjeżdżają o tej porze trzy autobusy różnych linii, myślę że z biletem problemu nie będzie. Czas przejazdu określony jest na 5,5 h. hmmm. zobaczymy. Ciekawe czy tak jak w pociągu podadzą obiad. A więc w drogę, ku przygodzie!

7 komentarzy:

  1. zobaczysz, jeszcze troche pojezdzisz i bedziesz tak wymiatal, ze hoho!
    wszystkie te istoty boja sie Ciebie 100 razy bardziej, wiec mysle, ze bedzie dobrze ;)

    fajne ruiny :)

    w koncu Cie widac!

    myslisz, ze to Taj? wyglada raczej jak kobieta. chociaz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuszna uwaga -fajnie, że wreszcie piszesz o sobie! Szybko się docierasz z rzeczywistoscią, więc będzie tylko lepiej! Buziaki z pięknego Kazimierza nad Wisłą!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie umiem pohamowac dreszczy czytajac o karaluchach, wiec nie dziwie sie Tobie...(tego sie boje najbardziej przy naszej podrozy)

    Wojtuniu, ale jaszczurki to sa milusie, fajnie sie je glaszcze :)

    ps. O Boze teraz doczytalam, ze te karaluchy maja 5 cm...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaszczurki są milusie, ale trudno je poglaskac, bo szybko uciekają. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. joanka - Gawryl pisze o karaluchach prażonych - wole takie (choć nie wiem jak smakują) niż 2 cm żywe ode mnie z akademika... ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gawryl, pamiętaj o podstawowej zasadzie w kwestii jedzenia: rzecz niejadalna w połączeniu z jadalną, daje jadalny posiłek :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Na zdjęciu jesteś rzeczywiście z facetem. Zobaczcie na jego ręce:
    http://3.bp.blogspot.com/-nYLw3o28tqs/TVj5i9j4ePI/AAAAAAAACag/IYF6sO58T14/s640/WAG_2940.jpg

    :))))

    OdpowiedzUsuń